Czuję jak przeszywający powiew wiatru
muska mnie od środka. Czuję jego zimno i to jak kaleczy moje otwarte ciało.
Prześlizga się tam i z powrotem, co raz bardziej drażniąc wnętrzności. Próbuję
chwycić w ręce cząstki gęstych wspomnień, naszych wspomnień i wepchnąć je w tą
dziurę. Staram się pozbierać w całość wszystkie te emocje, którymi dzieliliśmy
się i uczucia, które buzowały w nas niczym gorąca krew. Chce zakleić nimi ten
otwór na wylot, bo ostra bryza wyżłabia, jeszcze głębszą i bardziej bolesną
ranę. Taplam się w tej lepkiej mazi, która kiedyś tętniła życiem i dawała nam
masę szczęścia. Teraz już jest martwa, ale i tak nieudolnie, niezdarnie próbuję
oblepić nią wszystkie piekące ścianki. Mimo bólu, który wywołuje maź, nie
przestaję. Pomóż mi. Już chce wydobyć z siebie dźwięk, który ma przywołać
Ciebie, ale zamiast tego karcę siebie za głupotę, bo wiem, że on i tak nie
dotrze. Przysuwam się do tej ściany przede mną. Nieprzezroczystej, gęstej,
niezniszczalnej. Biję w nią pieściami rozpaczliwie. Palące łzy spływają po
policzkach. A widzę tam Ciebie, stoisz, uśmiechasz się. Jak zawsze. Twój
promienny uśmiech, zawsze ogrzewał moje serce. Zawsze przytulał je kiedy było
zbyt zimne. Wtedy było lepiej, uspokajałam oddech i dziękowałam światu za to,
że jesteś. Dziękowałam. Powtarzam w myślach mantrę, że jesteś tak blisko,
jeszcze jedno uderzenie, jeszcze jedno skrobnięcie paznokciem i już tam będę.
Ale tylko wchodzi mi ta nieprzyjemna substancja, dzieląca nas, pod paznokieć,
głęboko, i zaczyna boleć. Siedzę bezradnie i obserwuję cię. Tak mało nas
dzieli. Z pozoru. Tak bardzo chcę tam się przedostać, rozwalić, wyrzucić,
zgnieść ten przeklęty mur. Ale i tak, wiem, że nie dam rady. Kiedy przyjdziesz?
Za pięć, dziesięć minut? Za miesiąc? Za rok? Mogę czekać do woli, będę na
Ciebie czekać zawszę. Aż ten upiorny wiatr zniszczy mnie, aż popękam i osunę
się powoli po ścianie, z krzykiem na ustach.
A jak jest u Ciebie? Czy jest Ci dobrze?
Czy tęsknisz za mną?
Usiłuję to poskładać w całość, to
wszystko co się zdarzyło. To wszystko co było nasze. Zaklejam, zaklejam to
dziurę. Zaklejam. Mija chwila. Wszystko się rozlatuje. A ja nadal próbuję. I
próbuję w nieskończoność, mimo, że już braknie mi sił. Mimo, że wiem, że to i
tak nic nie da, bo przecież to niczego nie zastąpi. Bo to tylko przeszłość. Już
nigdy nie będzie przyszłości. Powiedz, proszę, kiedy spotkam Ciebie i spokój,
którego tak wyczekuję? Odpowiedz, odpowiedz, odpowiedz.