środa, 19 sierpnia 2015

06


I toniesz. Powoli jednoczysz się z dnem, nie ma pośpiechu. Niczym piórko na tafli wody, nieśpiesznie opadające, ty dryfujesz, lekko się zanurzając. Leżysz na wodnym materacu, spoglądając na gwiaździste niebo, a minuty się dłużą i dłużą... Rozmyślasz nad tym wszystkim. Czujesz spokój i jednocześnie pustkę w głowie, w sercu, wszędzie... Dostajesz gęsiej skórki, jest zimno, potwornie zimno, ale ty tego nie czujesz. Jesteś za bardzo pochłonięty tym błogim odrywaniem się od świata, od wszystkich zmartwień. Fale delikatnie muskają twoją twarz, przymykasz oczy... Oddychasz głęboko tym czystym, świeżym powietrzem. Wspaniałe uczucie. Starasz się jak najbardziej, aż po same brzegi wypełnić nim swoją duszę, tak jak napełniasz powietrzem płuca, już trochę zmęczone. Twarz powoli się zanurza. Policzki pochłania, spokojna, a jakże zabójcza woda... Całe ciało, jakby martwe, wsysa woda... Już tylko nos wynurza się poza przezroczysty płyn. Nienerwowo łapiesz i wypuszczasz nim powietrze. Niestety, a może i ''stety'', tracisz kontakt ze wszystkim co znajduje się poza wodą, również z życiodajnym powietrzem...
Stało się... Możesz się wynurzyć, dając sobie jeszcze jedną szansę, ale... Po co? To tak przyjemne uczucie, trudno w to uwierzyć? Przecież powoli... gaśniesz. Ale czy gaśnięcie zawsze musi być źle odbierane? Jesteś pochłaniany... Dusisz się... Stajesz się coraz bardziej siny. Obraz jest zamazany.
Płuca już przestały działać. Wyrok został wydany, a następnie wykonany... Na sobie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz