I toniesz. Powoli
jednoczysz się z dnem, nie ma pośpiechu. Niczym piórko na tafli
wody, nieśpiesznie opadające, ty dryfujesz, lekko się zanurzając.
Leżysz na wodnym materacu, spoglądając na gwiaździste niebo, a
minuty się dłużą i dłużą... Rozmyślasz nad tym wszystkim.
Czujesz spokój i jednocześnie pustkę w głowie, w sercu,
wszędzie... Dostajesz gęsiej skórki, jest zimno, potwornie zimno,
ale ty tego nie czujesz. Jesteś za bardzo pochłonięty tym błogim
odrywaniem się od świata, od wszystkich zmartwień. Fale delikatnie
muskają twoją twarz, przymykasz oczy... Oddychasz głęboko tym
czystym, świeżym powietrzem. Wspaniałe uczucie. Starasz się jak
najbardziej, aż po same brzegi wypełnić nim swoją duszę, tak jak
napełniasz powietrzem płuca, już trochę zmęczone. Twarz powoli
się zanurza. Policzki pochłania, spokojna, a jakże zabójcza
woda... Całe ciało, jakby martwe, wsysa woda... Już tylko nos
wynurza się poza przezroczysty płyn. Nienerwowo łapiesz i
wypuszczasz nim powietrze. Niestety, a może i ''stety'', tracisz
kontakt ze wszystkim co znajduje się poza wodą, również z
życiodajnym powietrzem...
Stało się...
Możesz się wynurzyć, dając sobie jeszcze jedną szansę, ale...
Po co? To tak przyjemne uczucie, trudno w to uwierzyć? Przecież
powoli... gaśniesz. Ale czy gaśnięcie zawsze musi być źle
odbierane? Jesteś pochłaniany... Dusisz się... Stajesz się coraz
bardziej siny. Obraz jest zamazany.
Płuca już
przestały działać. Wyrok został wydany, a następnie wykonany...
Na sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz